Nasza przeprowadzka z Los Angeles do Portland: podróż do początku z dzieckiem
Po tym, jak strzały rozległy się zbyt blisko, aby zapewnić komfort za oknem sypialni naszego dziecka, i kolejne uderzenie i ucieczka spadła na naszą ulicę, mój mąż i ja zdecydowaliśmy, że wystarczy. Spakowaliśmy nasze dziecko i nasze shih tzu, wyrwaliśmy się ze smogowego miasta i ruszyliśmy do majestatu Północnego Zachodu.
Mieliśmy świetny plan. Mój mąż pracował zdalnie w programie telewizyjnym; robił to przez prawie siedem lat i zgodzili się, że może go zabrać ze sobą. Dostałem pracę, gdy tam dotarliśmy, a ponieważ właśnie otrzymał gigantyczną sumę z zeszłego sezonu, żyliśmy z tego przez pierwsze kilka miesięcy. Potem dostawał kolejną dużą wypłatę cztery miesiące później, więc nie było pośpiechu – nie spieszyłbym się i znalazłem coś, co naprawdę pasowało.
W Portland czekała na nas rodzina, co oznaczało, że mieliśmy szansę wychować syna w otoczeniu miłości, rodziny i świeżego powietrza. Tam wszystko byłoby lepiej.
Ledwie podpisaliśmy umowę dzierżawy naszego nowego domu na szczycie wzgórza, otoczonego dzielnymi sosnami i od czasu do czasu łysym orłem szybującym nad naszymi głowami, odebraliśmy telefon. Mój mąż stracił pracę. Zastąpili go kimś młodszym i tańszym.
Życie, jakie znaliśmy, zaczęło się rozpadać. Pierwszą porcję pieniędzy przebiliśmy szybciej niż przewidywaliśmy, przenosząc koszty i wyposażenie naszego nowego domu, a teraz reszta pieniędzy, na które liczyliśmy, w ogóle nie nadeszła. Zalał nas strach, złość i uraza. Wydawało się, że nasz bezinteresowny wybór, by zapewnić naszemu dziecku lepsze życie, odniósł odwrotny skutek i zostaliśmy ukarani. Żadne z nas nie miało pracy, byliśmy daleko od przyjaciół i byliśmy na skraju bankructwa.
Zerwaliśmy z naszym miastem i jak każde zerwanie na początku, czuliśmy się słuszni, wzmocnieni, a nawet przepełnieni radością. Niedługo potem obudziło się w nas niepewne uczucie, paniczny głos kwestionujący wszystko. Nie mogliśmy powstrzymać się od ciepłej nostalgii za wszystkim, co zostawiliśmy, pomijając wszystkie powody, które zostawiliśmy w pierwszej kolejności.
Jak porzucony kochanek, tęskniliśmy za tym, co kiedyś było. Na szczęście dla nas nie mogliśmy pić SMS-a do naszego byłego. Nasza była kochanka była zbyt daleko, zbyt nieosiągalna. Powrót byłby zbyt kosztowny w każdy możliwy sposób. Ciągłe powtarzanie „powinniśmy zostać” lub „powinniśmy iść” było gryzące i autodestrukcyjne, wiedzieliśmy, że musimy pogodzić się z naszym wyborem, więc maszerowaliśmy dalej.
Dwie bezrobotne osoby w małżeństwie to przepis na beczkę prochu. Nasze małżeństwo, wciąż nienaruszone, ale napięte, odniosło głębokie rany. Oboje zmagaliśmy się z mrocznymi napadami depresji i gniewu. Gdyby nie miłość naszego syna, czasami nie wiem, jak byśmy wstawali z łóżka.
Nagle znaleźliśmy się na pomocy rządowej na opłacenie rachunków za ogrzewanie i kiedy zabraliśmy syna na 12-miesięczną kontrolę, zapytano nas, jakim typem bezdomnego jesteśmy. Nasza godność była już przeszłością, gdy walczyliśmy o utrzymanie głowy nad wodą. Złożyliśmy podanie i zostaliśmy odrzuceni przez stanowiska, do których nie byliśmy zakwalifikowani, ponieważ jedyne, co kiedykolwiek znaliśmy, to życie w branży rozrywkowej.
Mój niepokój powodował upadek mojego zdrowia. Po niepokojącej diagnozie zostałem wysłany do doradcy, aby zobaczyć, jak zarządzanie stresem pomoże złagodzić mój ból fizyczny. Codzienny niepokój o to, co się z nami stanie, pochłaniał wszystko i fizycznie powodował, że chorowałam. Nasza trajektoria w dół dotknęła wszystkich, w tym naszych rodziców i naszych przyjaciół. Wszyscy nasi bliscy czuli się bezradni, obserwując, jak sprawy się pogarszają.
Chwilowe zwycięstwo, takie jak decyzja o jeździe dla Lyft, zostało udaremnione, gdy zdaliśmy sobie sprawę, że nasz samochód jest za stary, aby się zakwalifikować. Obiecująca rozmowa o pracę, która zakończyła się brakiem pracy, ponieważ mój mąż miał zbyt wysokie kwalifikacje. Oparzenie na dłoni, nieustanny ból fizyczny, kołatanie serca, kolejna walka, jeszcze jedno odrzucenie, kolejna porażka – dni mijały nam nieubłaganie bez ani jednej chwili wytchnienia od nieszczęścia czy smutku.
Nasze pierwsze kilka miesięcy to pchanie i ciągnięcie od rozpaczy i nieładu do chwil zachwytu i czystej radości. Obserwowaliśmy, jak nasz syn kończy pierwszy rok życia, obchodzimy swoje pierwsze Halloween i razem rozstawiamy choinkę. Były rodzinne wycieczki na wybrzeże Oregonu. W przeciwieństwie do słonecznych plaż Kalifornii, ocean wydaje się być opętany przez pogardzaną kobietę; mroczny, zniewalająco piękny i zły. Nasza rodzina skuliła się razem na zimnie, obserwując jej hipnotyczne fale i była wypełniona długo oczekiwaną chwilą spokoju.
Pewnej nocy, kiedy mój mąż i ja wybiegliśmy na zewnątrz na mroźny mróz tylko po to, by razem wpatrywać się w rozgwieżdżone niebo. Dźwięk pociągu w oddali, ten, który przypomina mi dom mojego dzieciństwa, który teraz z miłością nazywamy mój pociąg. Są wyjące wiatry, niekończące się drzewa, trzaskający kominek, góry na horyzoncie i wreszcie… śnieg.
Jeśli patrzysz na spadający na ciebie śnieg wystarczająco długo, nie możesz stwierdzić, czy płyniesz w jego kierunku, czy zaraz zostaniesz przez niego pogrzebany. Usiadłam na parapecie z synem na kolanach i patrzyliśmy w górę, jak spadł w coś, co wydawało się niekończącym się kocem bieli. Olbrzymie płatki rozpryskujące się na szybie okna, gdy patrzyliśmy z podziwem. Ciche, mroźne powietrze, ćwierkanie ptaka w oddali, satysfakcjonujący chrzęst pod naszymi stopami i mój maluch ściskający moją dłoń, gdy stawia pierwszy krok w śniegu.
Na zewnątrz zaczyna się rozgrzewać. Mniej sięgamy po dodatkowy żółty kocyk na kanapie. Słońce wpada przez jasne kuchenne okna, a wszędzie, gdzie spojrzymy, widać biedronki i wróble.
Znalazłam pracę. Różni się od wszystkiego, co robiłem wcześniej i zmusza mnie do uczenia się nowych rzeczy. Czytam więcej – tak radzę sobie z moim niepokojem. Budzę się wcześniej, piję spokojnie kawę, podczas gdy moja rodzina śpi i pracuję w ciszy.
Mój mąż znalazł pracę tymczasową, która pozwala mu spędzać z nami dużo czasu. Oszczędza, żeby wrócić do szkoły i nauczyć się czegoś innego. Mój syn nie jest 11-miesięcznym dzieckiem, które przywieźliśmy tu pięć miesięcy temu, to pełnowymiarowy maluch. Bawi się na dworze w błocie i uczy się mówić. Wie tak wiele rzeczy. Rozwija się.
Nawet nasz mały piesek wyrósł z kędzierzawego psa miejskiego w twardego psa, który bawi się z dużymi psami w psim parku. Jest kudłaty i cieszy się świeżym powietrzem i ciepłem naszego kominka.
Yeats powiedział kiedyś: „Szczęście nie jest ani cnotą, ani przyjemnością, ani tym, ani tamtym, ale po prostu wzrostem. Cieszymy się, kiedy się rozwijamy.” Myślę o tym każdego dnia i przypominam sobie, że choć czasami może to być bolesne, przynajmniej rośniemy. Podróż była bardziej wyboista, niż się spodziewaliśmy, ale razem idziemy do przodu, aby budować nasze nowe niesamowite życie.